Nie da się nie zauważyć tego protestu.
Trudno zaprzeczyć, że ani za 800, ani nawet za tysiąc czy półtora żyć i rehabilitować niepełnosprawnego dziecka się nie da. NFZ da np. godzinę lub dwie rehabilitacji na tydzień, a dziecko potrzebuje czasem dwa razy tyle dziennie. Godzina rehabilitacji kosztuje różnie - my mamy zaprzyjaźnioną panią logopedkę, która bierze bardzo tanio, bo 40 zł za zajęcia. Ale za SI płacimy już 70 zł, za konia 40 zł za 30 minut. Bywa drożej. Wiele dzieci potrzebuje więcej godzin rehabilitacji niż ma nasza córcia. Grube tysiące kosztuje sprzęt rehabilitacyjny. Wiele towarów, które mają na metce "rehabilitacyjny" kosztuje więcej niż gdyby tej metki tam nie było.
W którymś momencie każdy rodzic zamienia się w księgowego. Rodzic dziecka niepełnosprawnego nie jest wyjątkiem. Też raz mnie naszło - policzyłam nasze roczne wydatki rehabilitacyjne: dodałam cenę dwóch turnusów rehabilitacyjnych, systematycznych zajęć przez cały rok z logopedą, SI i hipoterapię oraz raty kredytu za operację serca Eli. Dodałam wszystko i podzieliłam przez 12. Wyszła moja pensja - etatowego nauczyciela dyplomowanego.
Dlaczego czuję się wywołana do tablicy?
Czy naprawdę nie widać, że rehabilitacja kosztuje?
Tysiąc czy dwa niczego nie załatwią.
Trzeba rozwiązań systemowych - asystentów, a przede wszystkim elastycznych możliwości pracy dla rodziców, systemu rehabilitacji...
Dobrze, że sprawa mocno przebija się do opinii publicznej.
Znakomity artykuł w Polityce, świetne komentarze u szczytpy_chili i mamy Zoszki.
Wiele jest potrzeb w naszym społeczeństwie, ale potrzeby najsłabszych - zarówno dzieci niepełnosprawnych jak i dorosłych zawsze powinny być priorytetem i co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Niech nikt nie mówi, że nie ma pieniędzy, bo marnotrawstwo środków finansowych prawie we wszystkich dziedzinach życia jest przeogromne! NIESTETY...
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuń