sobota, 16 marca 2013

Mała rzecz

a cieszy.
Panna Eliza umie zapalić światło i wie, że należy to zrobić, gdy jest ciemno.
Weszła wieczorem do kuchni, zrobiła kilka kroków w ciemności, wróciła się do włącznika i zapaliła światło. Pierwszy raz. I już człowiek ma powód do radości :-)

PS. Bardzo ciekawa sprawa z tym światłem. Z reguły jak Ela popełni jakiś taki spektakularny sukces, w stylu tego światła (np. ubierze skarpetkę czy odepnie kurtkę), to oznacza to dopiero początek długiej drogi, na końcu której nowa umiejętność staje się ostatecznie wyćwiczona i możemy ją odfajkować jako nabytą. Ćwiczenia w zależności od umiejętności mogą trwać kilka tygodni, miesięcy lub lat, każda umiejętność wymaga - chyba nie przesadzam - kilku tysięcy powtórzeń. A ze światłem ruszyło natychmiast. Od kilku dni to ona jest w domu głównym latarnikiem. Ciekawe.

3 komentarze:

  1. Doskonale rozumiem ten sukces:) Bo też taki przeżywaliśmy jakiś czas temu. I za każdym razem przeżywam, jak Jędrek nie dość, ze zapali światło, to jeszcze zareaguje na moją prośbę, by je zgasić (w środku nocy). Nie możemy tylko wpłynąć na to, że światło albo ma się palić w całości (wszystkie 5 żarówek), albo wcale - Jędrek nie akceptuje połowicznych rozwiązań;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie :)
    Ale jak Wy dajecie radę z tymi nocami, ja bym już dawno wymiękła, podziwiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mąż i starszy syn śpią, a ja usiłuję. Czasem bywam mocno nie w sosie rano jak noc ciężka. Bo generalnie to mnie się humor psuje, jak się nie wyśpię. Mąż jest na niedospanie bardziej odporny. A mimo wszystko to ja czuwam:( Kobieca głupota.

    OdpowiedzUsuń