czwartek, 15 marca 2012

Dawno dawno temu....

a dokładnie w latach 1800-1814 żył na przełęczy Świętego Bernarda niezwykły pies. Na imię miał Barry i był psem-ratownikiem. Służył w górskim schronisku, biorąc udział w wielu wyprawach, podczas których wyciągnął spod lawin i z innych tarapatów 40 osób. Pomnik na jego grobie (tak! tak!) przedstawia Barrego niosącego na grzbiecie wczepionego w jego szyję chłopczyka.

 

Pozwalam sobie przekleić najsławniejszą o nim legendę, znalezioną na portalu Bernardyny:
"Według jednej z najbardziej znanych opowieści o Barrym, jego najsławniejszym czynem było uratowanie małego chłopczyka. Najpopularniejsza wersja wydarzeń mówi, iż Maria Vincenti, mimo że ostrzegano ją o niebezpieczeństwie zsunięcia się lawiny, wyruszyła przez góry ze swym małym synkiem w drogę do domu, wybierając trasę przez niebezpieczną przełęcz. W czasie przeprawy została wraz z dzieckiem porwana przez brzeg lawiny i wypchnięta w załom skalny. Barry, penetrując okolice, wyczuł ich obecność i pospieszył im na ratunek. Gdy pies zbliżył się, matka posadziła otulonego w koc synka na jego grzbiecie i przywiązała go do psa swym długim szalem. Barry szczęśliwie doniósł chłopczyka do schroniska i w ten sposób uratował mu życie. Matka niestety zginęła."

I po co ja właściwie przypominam tę znaną powszechnie historię?  
Bo każdy ma swojego Barrego :) No Ela ma!

Nasz Barry to właściwie kilka Barrych. Wanila (nie mamy zdjęcia), z którą Elcia spotkała się po raz pierwszy na turnusie latem ubiegłego roku, a drugi raz w ferie. Agaba i Mamba, które co tydzień na zmianę przyprowadza do niej nieoceniona pani Justyna. Gordon (też nie mamy zdjęcia), który dawniej przychodził na pieskoterapię do przedszkola. Nieznany mi z imienia Barry, który teraz przychodzi do przedszkola. Nasza sąsiadka Gapcia...

Prowadzone "od zawsze" zajęcia grupowe w przedszkolu oswoiły Elę z psami. Ale dopiero systematyczna indywidualna kyno(czy jak kto woli dogo)terapia, którą serwujemy Eli od pół roku uczyniła cud. Uratowała Elę od napięć emocjonalnych, tego ciągłego niepokoju, trzęsienia się, mocnego ściskania i szarpania dzieci, robienia cudacznych grymasów, sztywnienia, gryzienia i wszystkich tych zachowań, od których siwieliśmy na potęgę... Od stycznia Ela jest wyraźnie spokojniejsza. Nie znaczy, że się nie kiwa, nie trzęsie, czy nie przestępuje z nogi na nogę. Nie od razu Kraków zbudowano. Ale jest  o niebo lepiej. O dwa nieba :) W przedszkolu ściskanie dzieci zdarza się sporadycznie. Prawie nie ma szaleńczych, spazmatycznych skurczy zwiastujących nadejście wielkich emocji... Jest więcej koncentracji na zadaniu, więcej uwagi, więcej spokoju. 

Hau hau, merci Przyjaciele!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz