Dziś rano mademoiselle pożarła czekoladowego lizaka, odłożyła patyczek na stół, po czym zaraz zerknęła nań krytycznym okiem, wzięła w łapkę, pomaszerowała do zlewu, otworzyła drzwi szafki i - cały czas na oczach zdumionych rodziców - rezolutnie wyrzuciła patyczek do kosza. Żadne z nas żadnym słowem ani gestem nie zachęcało jej do tego.
Na kolację była sałatka z kaszy i dodatków - jedno z ulubionych dań maleństwa. W takich okolicznościach miss elegancji zwykle ignoruje istnienie małych miseczek czy talerzy i usiłuje jeść prosto z salaterki. A dziś nie. Znów bez rodzicielskiego kazania wzięła łyżkę, nałożyła sobie do miseczki i zadowolona czekała na efekt. Efekt był. Rodzicom mianowicie opadły szczęki :-)
Oczywiście, że powyższe zachowania ćwiczymy od dawna. Ale dziś mikrus pierwszy raz wykazał się inicjatywą. Kwiaty i wiwaty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz